Jak się zakochujemy?

Film o miłości zwykle zaczyna się tak: spotykają się przypadkiem, patrzą na siebie, wymieniają najwyżej kilka zdań, w tle pojawia się romantyczna muzyka i już wiadomo, że są sobie przeznaczeni.

A jak to się dzieje naprawdę? W normalnym życiu zakochanie się również może być gwałtowne i niespodziewane oraz wywoływać subiektywne wrażenie oszołomienia. Jest to jednak zjawisko znacznie bardziej skomplikowane niż to się wydaje na filmach i towarzyszy mu wiele okoliczności, na które najczęściej nie zwracamy uwagi.

Przeniesione emocje

Zrobiliśmy minisondę wśród znajomych par. Zadaliśmy im pytanie, jak się poznali i pokochali. Najczęściej okazywało się, że po raz pierwszy zwrócili na siebie uwagę w dość niecodziennych okolicznościach, np. w czasie studenckiego strajku czy na spływie kajakowym.

Każda z tych sytuacji wywoływała silne emocje – chęć działania, niepokój, potrzebę sprawdzenia się. Takie nietypowe warunki wprawiają organizm w stan pobudzenia: serce bije szybciej, ciśnienie krwi rośnie, twarz czerwienieje, w głowie szumi itd. Te same objawy towarzyszą nagłemu zauroczeniu.

Jeśli w takim stanie poznamy jakąś osobę, jest duża szansa, że skojarzymy te odczucia z nowym znajomym i odczytamy jako zakochanie. Psychologowie nazywają takie zjawisko interpretacją pobudzenia emocjonalnego.

Oto przykład: Anna miała naprawdę trudny dzień. Najpierw zgubiła ważną dyskietkę, potem pokłóciła się z szefem. Gdy po południu wyszła na spacer, by trochę się uspokoić, zobaczyła w parku mężczyznę, w którym zakochała się od pierwszego spojrzenia. Stan napięcia, w jakim się znajdowała, sprawił, że zareagowała znacznie silniej, niż gdyby była zrelaksowana.
Co ciekawe, do wywołania stanu pobudzenia nie trzeba silnych przeżyć psychicznych – wystarczy zmęczenie wywołane dłuższym wysiłkiem, takim jak bieg, ćwiczenia na siłowni czy taniec. Może dlatego tyle znajomości zaczyna się na dyskotekach?

Lubimy te piosenki, które dobrze znamy

Ale nie wszystkie historie miłosne tak się zaczynają. Jak np. wyjaśnić sytuację, gdy ona i on znali się od lat, spotykali się na imprezach u wspólnych znajomych, by wreszcie stwierdzić, że są w sobie zakochani?

Zadziałała tu inna zasada. Udowodniono, że obiekt często widywany jest uznany za dobrze znajomy i bliski. Wydaje się zarazem sympatyczniejszy i atrakcyjniejszy. A to zwiększa szanse, że w takiej osobie ulokujemy uczucia.

Tomkowi wpadła w oko Kasia. Postanowił zwrócić na siebie uwagę dziewczyny. Starał się pojawiać w miejscach, gdzie i ona bywała. Kupował bułki w tym samym sklepiku, zaczął chodzić na tę samą siłownię. Kiedyś “przypadkiem” spotkał Kasię na spacerze z psem. Uśmiechnęła się do niego jak do dobrego znajomego – przecież już tyle razy widywała go w różnych miejscach. Zaczęli rozmawiać, a po tygodniu zaprosił ją na kawę. Dziś ustalają termin ślubu...

Z psychologicznego punktu widzenia szanse na zakochanie rosną nawet wtedy, gdy nie uda nam się zamienić ani słowa z obiektem naszych westchnień. Wystarczy, że co pewien czas po prostu migniemy mu przed oczami.

Ale czy tylko na tym polega sekret miłości? Gdyby to była prawda, wystarczyłoby albo biegać za obiektem pożądania i straszyć go w celu wywołania pobudzenia, albo nachodzić o różnych porach dnia i nocy, żeby mu się nasza osoba utrwaliła.
Tymczasem do zakochania potrzeba jeszcze czegoś. Wybrana osoba musi odznaczać się cechami, które w naszych oczach czynią ją atrakcyjną.

Spadek po jaskiniowcach

W zależności od płci preferujemy różne cechy u naszych partnerów. Panowie najczęściej wymieniają urodę i młodość kobiety. Panie skupiają się bardziej na pozycji społecznej mężczyzny, jego inteligencji, pracowitości, dojrzałości, opiekuńczości i... zasobności portfela.

Naukowcy twierdzą, że te upodobania to spadek po naszych przodkach. W czasach, gdy po Ziemi biegały mamuty, a ludzie żyli w jaskiniach, role społeczne były jasno określone. Kobieta rodziła dzieci i opiekowała się nimi, a mężczyzna, jako z natury silniejszy, polował na wspomniane wcześniej mamuty, aby zdobyć pożywienie i zapewnić rodzinie przetrwanie.

Preferowane cechy wiążą się z możliwością wypełnienia tych ról. Kobieca uroda traktowana jest jako objaw zdrowia niezbędnego do urodzenia i wychowania potomstwa. Na przykład w większości kultur za zgrabną uważa się kobietę, która ma szczupłą talię i pełne biodra, a taka sylwetka świadczy o dobrym przystosowaniu do porodu. To samo znaczenie ma młody wiek.

Cechy, które kobieta ceni w partnerze wiążą się z umiejętnością zapewnienia jej dzieciom jak najlepszych warunków życiowych. Pieniądze zarabiane przez mężczyznę umożliwiają zdobywanie pożywienia i innych dóbr materialnych. A jego dojrzałość, opiekuńczość pozwalają żywić nadzieję, że podzieli się swoją zdobyczą z rodziną.

Atrakcyjność na własną miarę

Badania potwierdzają, że ludzie najchętniej umawiają się na randkę z kimś ładnym. Co więcej, atrakcyjność fizyczna to jeden z najważniejszych warunków kontynuowania znajomości.
Z tego można by wyciągnąć wniosek, że najchętniej zakochujemy się w osobach pięknych. W praktyce sytuacja się trochę bardziej komplikuje. Ważne jest bowiem, jak sami oceniamy własną atrakcyjność fizyczną.

Dorota zawsze uważała, że jest ładna. Była ukochaną córeczką tatusia, który od dziecka nie szczędził jej komplementów. Jej pierwszy chłopak budził zachwyt wszystkich koleżanek. I tak już się utarło: Dorota nigdy nie chodziła z kimś, kto nie odznaczał się urodą. Uważała, że sama jest nieprzeciętna i żaden przeciętniak nie wchodził w grę. Natomiast Ewa była workiem kompleksów. Równie ładna jak Dorota, stale zamartwiała się swoim wyglądem. Nie dawała sobie żadnych szans u lepszych – jak się jej wydawało – mężczyzn. Nietrudno zgadnąć w kim się zadurzyła: w niepewnym swoich atutów mężczyźnie – miłym, ale zawsze przygarbionym, nieśmiałym.

Bo wprawdzie ludzie starają się dopasować ze względu na urodę, ale skąd mają wiedzieć, jak bardzo są urodziwi? To zależy tylko i wyłącznie od ich samooceny, która kształtuje się od najmłodszych lat. W jej budowaniu mają swój udział rodzice. Gdy uważają dziecko za ósmy cud świata, pójdzie ono w życie z takim przeświadczeniem o własnej atrakcyjności. I podobne osoby będzie wybierać na partnerów dla siebie.

Można zatem uznać, że ludzie dopasowują się ze względu na swoje wyobrażenie o własnej urodzie. Warto więc dobrze myśleć o sobie...

Zainteresowanie odwzajemnione

Magda jest wesoła, towarzyska, ale do urodziwych nie należy. Na urodzinach koleżanki poznała Adama. Przystojny, elegancki przyciągał spojrzenia wszystkich kobiet. Okazało się, że byli ostatnio na jakimś filmie, zaczęła więc z nim gawędzić. Nie starała się robić dobrego wrażenia, była jak zwykle spontaniczna, dowcipna. Gdy mówił, słuchała uważnie. Przegadali prawie całą prywatkę, ale nawet ze sobą nie zatańczyli. Bardzo miło wspominała ten wieczór, jednak nigdy nie przypuszczała, że będzie on miał swój ciąg dalszy.

Adam zadzwonił do niej po tygodniu i zaczęli się spotykać.
Zapytany o to, co mu się spodobało w Magdzie, odpowiada: “To, że tak miło się z nią rozmawiało, że z prawdziwym zainteresowaniem mnie słuchała. Czułem jej ciepło, sympatię do mnie”.

Ta historia ilustruje kolejną psychologiczną prawdę: im bardziej ktoś nas lubi, tym bardziej my lubimy jego. Elliot Aronson w swojej książce “Psychologia społeczna” określa to zjawisko jako samonapędzające się sprzężenie. Prawdopodobnie Magda, myśląc “jaki on przystojny” spojrzała na Adama z uznaniem. Mężczyzna zauważył to i pomyślał: “Ależ ona sympatyczna, tak miło patrzy. I jest inteligentna, bo przecież poznała się na mnie”.

Jeśli więc chcemy zwrócić na siebie czyjąś uwagę, należy mu na początku delikatnie okazać zainteresowanie.

Zmiana nastawienia

Lecz nie wszyscy, którzy się w sobie zakochują, lubili się od początku. Czasem znajomość zaczyna się źle: ją drażni jego zachowanie, on uważa, że ona jest niedzisiejsza. Spierają się o byle drobiazg, by po pewnym czasie przekonać się do siebie, a w końcu pokochać. Działa tu inny mechanizm, który Aronson nazywa teorią zysku i straty.

Kiedy ktoś, kto nas początkowo nie lubił, przekona się do nas i zacznie nam to okazywać, mamy wrażenie, jakbyśmy coś zyskali i w rewanżu sami zaczynamy go lubić. Uczucie to jest nawet silniejsze niż w stosunku do osób, które polubiły nas “od pierwszego wejrzenia”.

Prawdę tę znają mistrzynie uwodzenia. Wiedzą, że dobrze jest z początku stworzyć pozory obojętności wobec zalotów i dopiero z czasem okazać zainteresowanie.

Pamiętajmy jednak, że żyjemy w szybkich czasach: jeśli dwa razy odrzucimy czyjeś zaproszenie na randkę, to szansa, że zaproponuje ja nam po raz trzeci, jest raczej mała.

Przyciąganie podobieństw

Na koniec pozostaje odwieczne pytanie: co ma silniejszą moc wzbudzania uczuć – podobieństwa czy różnice?
Psychologowie raczej nie mają wątpliwości: najbardziej lubimy osoby podobne do nas (jakbyśmy zareagowali, gdyby obiekt naszych westchnień zaczął opowiadać o swoich sympatiach politycznych – zupełnie różnych niż nasze?).

Cenimy sobie podobne przekonania, poglądy i system wartości – dzięki nim możemy znaleźć wspólny język. Lubimy też, gdy ktoś nam przyznaje rację, bo to nas upewnia, że mamy słuszność. Zdarza się nawet, że czyjaś wada staje się w naszych oczach zaletą, jeśli sami mamy podobną cechę.

Choć może się wydawać, że to różnice są bardziej intrygujące, a przez to atrakcyjniejsze, ich rola w łączeniu się ludzi w pary nie została potwierdzona. Zaufajmy więc intuicji, która podpowiada, że bałaganiarz lepsze porozumienie osiągnie z bałaganiarzem niż z pedantem.

Jednak – by uspokoić niepoprawnych romantyków – miłość często wymyka się psychologicznym analizom. Zdarza się, że wszystkie te zbadane naukowo prawidłowości muszą skapitulować wobec nieprzewidywalności ludzkiej natury. I bardzo dobrze...

Źródło: poradnikzdrowie.pl


ostatnia zmiana: 2011-02-22
Komentarze
Polityka Prywatności